Miasteczko na trasie
2011-08-24Po różnokolorowych etapach mej życiowej drogi od przeszło dwudziestu lat zamieszkuję w Milanówku, miasteczku na trasie, jak je nazywam. Oczywiście, na trasie do stolicy.
Muszę wyznać, że w podeszłym wieku, przy głębokim umiłowaniu piękna natury i pogodnego uśmiechu ludzi, zarówno moja siedziba, jak i przyjacielski stosunek do gospodarzy i najbliższych milanowskich rodaków najzupełniej mi dogadzają.
Mieszkam w drewnianej willi, posiadającej jednak wszelkie wygody. Przepiękne stuletnie dęby, jakie oglądam stale z moich okien, warszawski mieszczuch ogląda jedynie na spacerze w Łazienkach. A czy stołeczni obywatele mogą obcować, tak jak to mnie przypada w udziale, z bałkańskimi synogarlicami, które od szeregu lat zagnieździły się na wysokich sosnach mego miasta-ogrodu, tu się lęgną i doniosłym turkotem ogłaszają nadejście wiosny. A przez całe lato zięby, szwargotliwy ptasi drobiazg, a w maju nawet -słowiki...
To wszystko jest do zobaczenia i usłyszenia zaledwie o 35 minut jazdy elektrycznym wagonem wygodniejszym od tramwaju, a często mniej zatłoczonym.
To są uroki miasteczka na trasie.
A jego oblicze? To, oczywiście, rzecz gustu. Kawiarnia jest. Kawa dobra, lokal jak inne kafejki[1]. Jest nawet stolik klubowy. Klub - prywatny, nazwany powszechnie Klubem Millenium, albowiem 10 członków ma ponoć w sumie tysiąc lat, nie dziwota, że coraz to jeden z nieśmiertelnych przenosi się do wieczności. Ale są to naprawdę godni obywatele.
Oblicze mego miasteczka sprawia często wrażenie dżentelmena jedynie do połowy ogolonego. To równocześnie i podmiejska dzielnica wielkiego miasta, i partykularz z placem targowym, dostarczanym w bańkach mlekiem i dorocznym odpustem.
Uwodzicielski ruch uliczny odbywa się w ustalonych godzinach zmiany załóg robotniczych fabryk jedwabniczej i dentystycznej, kiedy to nadobne Carmeny wylegają tłumnie na pryncypialną arterię Kościuszki. Do nich dołączają jeszcze „boże krówki" z fabryki cukrów o podobnej nazwie i wtedy to płeć piękna ukwietnia asfaltowe ulice. Te kwietniki są symbolem niewiast Milanówka. Natomiast śmietniki formuje przeważnie młodzież z gatunku nierobów w wieku przedpoborowym.
Pijanych sporo, chuliganów wystarczyłoby na export, choć trzeba przyznać, że jedyne w mieście źródło wyszynku - Gospoda PSS[2] - walczy jak może z „trunkową" klientelą. I tu, jak we wszystkich zakładach handlowych PSS, obsadę stanowią kobiety i mimo młodego wieku potrafią ujarzmić niesforną część gości.
Główne śmietnisko Milanówka to placyk przy kiosku z piwem i poczekalnia stacyjna. W okresie letnim śmietniskowe fajfokloki odbywają się przy kiosku. W sezonie jesienno-zimowym ubaw przenosi się do poczekalni. A właśnie w tejże poczekalni przebywają dziewczęta dojeżdżające do technikum. Dobrze, że miejscowi funkcjonariusze milicji często składają wizyty w tej przystani. Odwiedziny kończą się z reguły odświeżeniem atmosfery.
Miasteczko na trasie, mimo młodego wieku, obrasta już spatynowanymi wspominkami. Są już i pewne zabytki. Jeżeli chodzi o wspominki, to chyba najwięcej łączy się ich z linią EKD[3] czy też WKD. Można by powiedzieć, że lokalny zabytek sentymentalny jest tak swoisty dla całej osady, że nawet pewne historyczne zdarzenia czy daty określa się według EKD: „To było jeszcze przed EKD, wtedy przeciągano odnogę z Podkowy do nas..." i do dziś dnia jeszcze takimi terminami operują starsi obywatele. A załoga linii to bliscy przyjaciele stałych pasażerów. Niejednokrotnie można usłyszeć opowieści o postawie kolejarzy WKD w okresie ostatniej wojny.
- Pamiętasz tę słynną zasadzkę i łapankę na stacji Podkowa Główna.
- Wiedziały, dranie...
Jeszcze przed przybyciem pociągu warszawskiego do stacji Podkowa Główna nadjechały od Brwinowa samochody z żandarmerią i SS-manami. Rozbiegli się po obu stronach toru - wyraźnie oczekiwano pociągu. Kiedy nadjechał, natychmiast cały skład, złożony z trzech wagonów, został otoczony łańcuchem uzbrojonych Niemców. Pasażerowie dopiero przed samą stacją zauważyli zasadzkę, nie pozostawało już nic prócz oczekiwania na rozwój wypadków.
Zanim żołdacy wkroczyli do pierwszego wozu, do stojącego wewnątrz konduktora Wacława Wrzóska podszedł spokojnie nieznany mu osobnik i bez słowa do konduktorskiej torby na bilety wpuścił dużego browninga, po kilku sekundach uczynił to samo sąsiad stojący obok. Konduktor ani drgnął, jedynie poprawił pasek torby na szyi. Najskrupulatniejsza rewizja, długa i uciążliwa, nie dała żadnego wyniku. Odtąd wielu, zwłaszcza młodych pasażerów, witało konduktora Wrzoska słowami; „cześć, towarzyszu" i choć nie znało go osobiście, ściskało mu serdecznie dłoń.
A oto i drugi epizod, nie tak dramatyczny jak poprzedni. Tym razem była to kolejna „łapanka żywnościowa", urządzana zazwyczaj w dni targowe. Bohaterem jej stał się obywatel Tadeusz Markowski, były spiker rozgłośni Toruńskiej PR, który na okres wojny przyoblekł skórę konduktora. Epizod z nim na długo pozostał w pamięci obywateli elektrycznej trasy milanowskiej, a przydarzył się w okolicznościach, które mimo zrozumiałej paniki podczas samej akcji, po jej zakończeniu budziły już tylko wesołość. Tak zwani łapacze żywności zatrzymali pewnego razu pociąg EKD na trasie i poczęli przeprowadzać rewizję w poszukiwaniu artykułów spożywczych. Obsada nalotowa była niewielka, przeglądano wagony kolejno. Akcja odbywała się w ponurej ciszy. Rewidowano pierwszy wagon, gdy nagle z drugiego doleciało donośne gdakanie kury. Oprawcy przeskoczyli do następnego wagonu, a wtedy dowcipna kura odezwała się w trzecim wagonie, gdacząc tak wyzywająco, jak gdyby pokpiwała sobie z przedstawicieli raubritterów. Otóż inteligentną Kurą okazał się pan Tadeusz Markowski, który, wykorzystując swe wybitne zdolności imitatorsko-spikerskie, ocalił w tym przypadku niejedną kurę od zagłady we wrogich żołądkach, a ich właścicieli od łajdackich pokwitowań za łupy.
Przytoczone epizody, świadczące o familiarnych stosunkach funkcjonariuszy EKD z pasażerami, przypomniały mi, jak to potrafiono wzajemnie okazywać sobie pomoc, nawet w pewnych drastycznych okolicznościach. Jak wiadomo, tabor omawianej sławnej linii WKD nie posiada ani jednego nawet zera z tak koniecznych czasem dwóch zer... Tłumaczy się to krótkimi przelotami między przystankami. W razie konieczności pociąg elektryczny jest tak uprzejmy, komentowano, że zatrzyma się na prośbę pasażera i wysadzi go jak niemowlę. Taki właśnie przypadek wydarzył się sławnemu ongiś burmistrzowi Milanówka, obywatelowi Budnerowi[4]. Z okoliczności nie cierpiącej najmniejszej już zwłoki zwierzył się gwałtownie motorniczemu, ten pociąg zatrzymał, jakież było jednak jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że pan burmistrz przykucnął na szynach tuż przed wagonem. Mimo takiej arogancji nie wypadało go przejechać. Po chwili pan burmistrz wskoczył z powrotem do wozu, począł gorąco przepraszać motorniczego i zaniepokojonych pasażerów za zwłokę. Miał tak ważną sprawę do załatwienia w stolicy, że oczekiwanie na następny pociąg mogło stać się wielką stratą dla spraw miasta.
Powiedziałem już, że stosunki z EKD zawsze były familiarne, więc i tym razem zrozumiano pana burmistrza i wybaczono mu.
Trzeba przyznać, że w okresie powojennym Milanówek zdobył pozycję wartości zasadniczej. Nie tylko dwie podstawowe szkoły otrzymały piękne, obszerne budynki, lecz również powstał okazały gmach liceum. Fabryka Narzędzi Chirurgicznych i rozbudowa Fabryki Jedwabiu Naturalnego - to znaczne pozycje przemysłowe, są i inne, mniejsze, lecz ważne dla rozwoju miasta.
Wraz z rozwojem miasteczko na trasie poczyna obrastać w tradycje i pokrywać się patyną. W ramy dawniejszych lat Milanówka wdraża się postać Bolesława Prusa. Wielkiemu pisarzowi ufundowano ostatnio tablicę pamiątkową na domu, w którym ongiś zamieszkiwał. Wspomina się także o Antonim Ossendowskim - tu znalazł ostatnią przystań swych światowych podróży, jest na wokandzie i malarz Kamil Witkowski, wielki śpiewak Stanisław Gruszczyński i kilku innych, równie ongiś znanych, a odeszłych do krainy wspomnień. (...)
(...) A przed moimi oknami szumią nadal dwa stuletnie dęby, zmieniają kolory szat w zależności od sezonowej mody, ale dostojeństwo postawy i zaklęte piękno trwa w nich niezmiennie.
(Wspomnienie Jana Kruszewskiego pochodzi z książki "Przed pół wiekiem w stolicy", LSW - 1969; sądząc z innych gawęd zawartych w tej samej książce powstało w latach 1967-68.)
[1] Autor prawdopodobnie miał na myśli kawiarnię, która w owym czasie znajdowała się w budynku przy ul. Piłsudskiego 33, w narożnym parterowym lokalu.
[2] Tzw. „Gospoda PSS", zwana również przez wiele lat „Gospodą Ludową", mieściła się w części parterowej budynku usytuowanego na rogu ul. Warszawskiej i Grudowskiej.
[3] EKD = Elektryczne Koleje Dojazdowe; WKD = Warszawskie Koleje Dojazdowe. Linia popularnej kolejki EKD dotarła do Milanówka w 1936 r., jako odgałęzienie (z Podkowy Leśnej do Milanówka) linii Warszawa-Grodzisk Maz.
[4] Kazimierz Budner nie był burmistrzem, lecz wójtem Milanówka w latach 1945-1949.
Redaktor działu
Imię: Andrzej
Nazwisko: Pettyn
Data ur.: 19.04.1938 r.
Miejsce ur.: Warszawa
Popularyzator wiedzy o Milanówku i zarazem animator wielu działań na rzecz miasta na niwie kulturalnej, historycznej i wydawniczej.
czytaj więcej...