Bezpłatna gazeta kulturalo-informacyjna: Grodzisk Mazowiecki, Milanówek, Podkowa Leśna, Zabia Wola, Baranów, Jaktorów, Brwinów, Otrębusy

Prosta 18

2011-07-23

Pod tym numerem mieści się willa, która przeszła do historii, nie tylko Milanówka. Od października 1944 r. do stycznia 1945 r. w znajdującym się na parterze mieszkaniu państwa Heleny i Józefa Strumiłłów spotykali się przywódcy Podziemia - Delegatury Rządu, Rady Jedności Narodowej, Krajowej Rady Ministrów, Armii Krajowej i stronnictw politycznych. W czasie jednej z narad szesnastka przywódców Podziemia podjęła decyzję o ujawnieniu i udaniu się na konferencję do pruszkowskiej siedziby NKWD, gdzie aresztowano wszystkich i przewieziono do więzienia na Łubiance w Moskwie.

Po wojnie często bywałem w tej willi u mojego kolegi, z którym chodziłem do szkoły nie zdając sobie sprawy z historycznej roli, jaką odegrało jedno z mieszkań znajdujących się w tej willi. Kiedy przeczytałem wspomnienie Adama Bułata związane z willą przy ul. Prostej 18[1], postanowiłem odnaleźć bohaterkę tej opowieści Barbarę Strumiłło, zwłaszcza że wiedziałem o tym, iż mieszkanie w tym domu było miejscem spotkań władz Polskiego Państwa Podziemnego po Powstaniu Warszawskim. Panią Strumiłło bez trudu odnalazłem w Warszawie i w czasie spotkania zanotowałem następującą rozmowę:

- Kiedy rodzina Pani trafiła do Milanówka?

- W 1934 r. sprowadziliśmy się z Warszawy do Milanówka. Mieszkanie było wynajęte przy ul. Wielki Kąt w willi Boży Dar. Niestety trwał tam jeszcze remont i trzeba było szukać innego pomieszczenia. Znaleźliśmy je dość szybko w tzw. Rynku[2], w domu pp. Lisów. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba w 1937 r. przenieśliśmy się do domu przy ul. Prostej 4, obok drewnianej willi Aleksandrówka, która podobno rozpadła się nie tak dawno w wyniku zaniedbań i braku remontów. W styczniu przyjechała do nas wysiedlona z Łodzi siostra mojej mamy z rodziną (5 osób) i trzeba było poszukać większego mieszkania, zwłaszcza że zagęszczenie lokalu budziło niezadowolenie właścicielki domu. Mieszkanie znaleźliśmy właśnie przy ul. Prostej 18. Z czasem wujostwo znaleźli pracę i mieszkanie poza Milanówkiem z nami został tylko ich najstarszy syn, mój cioteczny brat i rówieśnik Wojtek.

- W mieszkaniu Pani rodziców przy ul. Prostej 18 w Milanówku w okresie po Powstaniu Warszawskim odbywały się bardzo ważne posiedzenia rządu, spotkania kierownictwa Armii Krajowej.  Jak to się stało, że Pani rodzice nawiązali tak bliski kontakt z Armią Krajową?

- Kontakt nawiązaliśmy przez państwa Studzińskich.  Chodziło o znalezienie w miarę bezpiecznego lokalu pod obrady. Z pp. Stefanią i Gustawem Studzińskimi byliśmy zaprzyjaźnieni jeszcze przed wojną, kiedy byli naszymi sąsiadami przy ul. Prostej 4.  Podczas wojny znaleźli się w Warszawie. Oboje zaangażowani w działalność konspiracyjną musieli się ukrywać. Gdy poprosili rodziców o przyjęcie, zamieszkali u nas pod zmienionym nazwiskiem. Był to czas sporego zamieszania i niepokoju. Front niemiecko-rosyjski był coraz bliższy. Wszyscy z niepokojem oczekiwali rezultatu tych zmagań. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba gdzieś na przełomie maja i czerwca 1944 r. zaczęło się zajmowanie w domach prywatnych pomieszczeń dla wojska i służb niemieckich.  Przy ul. Prostej 18 mieliśmy trzy pokoje z alkową, kuchnią i przedpokojem, więc zajęto nam jeden pokój.  Na szczęście przebywał tam krótko jakiś kapitan węgierski, a potem syn sąsiadów, wysiedlonych z innego domu przy ul. Prostej. Po jego wyjeździe do rodziców, którzy mieli drugie mieszkanie w Warszawie, ten pokój udało się udostępnić pp. Studzińskim.

- Hanna Bień-Bielska wspomina, że z mieszkania przy ul. Prostej 18 „szestnastka" wyruszyła do Pruszkowa na spotkania z NKWD?

- Czy bezpośrednio od nas, tego nie umiem stwierdzić. Na pewno po ostatnim posiedzeniu. Tych posiedzeń władz z udziałem różnych osobistości Podziemia było zresztą kilka lub nawet więcej. Dokładnie nie potrafię określić. Zaczęły się jeszcze w październiku 1944 r. i trwały do stycznia 1945 r. Ostatnie, decydujące, odbyło się już po wkroczeniu wojsk sowieckich. Wszystkie narady odbywały się w największym pokoju z alkową i tarasem od frontu. Można było tamtędy wyjść do ogródka przed domem i na ulicę. W przypadku zagrożenia od ulicy zostawało wyjście przez sień na podwórze i przez zarośnięty ogród na sąsiednie, dość zadrzewione posesje

- Domyślam się, że w czasie narad Pani rodzina wychodziła?

- Niezupełnie tak. Podczas narad zajęty był duży pokój, drugi zajmowali pp. Studzińscy. Domownikom zostawała tylko kuchnia i mały wąski pokoik od kuchni. Trzeba było pilnować wejścia i znać też umówione hasło. Ojciec zwykle wychodził na podwórze, gdzie mieliśmy drewnianą komórkę na opał i udając, że coś porządkuje lub rąbie drzewo obserwował dyskretnie otoczenie. Ja często wychodziłam do koleżanki a mama i p. Studzińska działały w kuchni szykując herbatę i coś do jedzenia, bo narady nieraz trwały bardzo długo, a wszystko odbywało się przecież w ciągłym zagrożeniu.

- Pełne zagrożeń, po prostu niebezpieczne było również tajne nauczanie. Domyślam się, że uczestniczyła w nim Pani?

- Oczywiście, chociaż początkowo uczniowie mojego rocznika mogli się jeszcze uczyć „jawnie". Już wiosną 1940 r. zorganizowano tzw. klasę ósmą, obejmującą program drugiej klasy gimnazjum (bez historii) oraz roczne i półtoraroczne kursy przygotowawcze do szkół zawodowych (tak się to oficjalnie nazywało) z okrojonym programem trzeciej i czwartej klasy gimnazjum. Lekcje odbywały się na tzw. Folwarku[3], bo budynek dawnego gimnazjum (willa Bożenka) był zajęty przez wojska niemieckie. Nieraz z okien klasy wychodzących na boisko widać było ćwiczących żołnierzy. Po ukończeniu „oficjalnej" nauki dalsze kształcenie w zakresie liceum mogło odbywać się tylko na kompletach. Wymagało to oczywiście zachowania dużej ostrożności.

- Czy tajne komplety odbywały się w miarę spokojnie, czy były jakieś trudności?

-  Nie wiem jak wyglądało to w innych grupach, ale w mojej było dość spokojnie. Lekcje odbywały się w różnych miejscach, również u nas w domu. Uczyli z wielkim poświęceniem pedagodzy z przedwojennej szkoły m.in. Maria Wittówna, Wanda Leciejewicz, Zofia Kawińska, prof. Bronisław Wieczorkiewicz - polonista, późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Stefan Jaczewski, Jerzy Kremky, Eugeniusz Meller, Ignacy Jaźwiński matematyk z duszą romantyka, który pisał wiersze. Jeden z nich mam do dziś zachowany w albumie z tamtych lat. Wszyscy oni uczyli nas wcześniej na Folwarku. Maturę zdawaliśmy w czerwcu 1944 r. w willi dr. Żagańskiego na rogu ulic Grudowskiej i Żwirowej. Willa była ukryta w głębi ogrodu. Wchodziło się przez małą furtkę od strony ul. Grudowskiej. Egzamin odbywał się w dużym oszklonym pokoju - werandzie, gdzie przed wojną mieścił się gabinet dentystyczny znanego stomatologa. Mogło to nasuwać niezbyt miłe skojarzenia. Egzamin maturalny jednak odbył się pomyślnie i bez komplikacji.

- Jaka była sytuacja młodzieży? Czy często przeprowadzano łapanki w celu wywiezienia młodych ludzi na roboty do Rzeszy?

-  Łapanki dotyczyły wszystkich, nie tylko młodzieży, choć ta była może najbardziej narażona. Ludzi schwytanych w łapankach wysyłano nie tylko na roboty w Niemczech. Byli aresztowani, wysyłani do więzień, ginęli przesłuchiwani przez Gestapo, zsyłani do obozów koncentracyjnych lub ginęli jako zakładnicy w publicznych egzekucjach odwetowych. Młodzież, która ukończyła oficjalną naukę, musiała znaleźć jakieś zatrudnienie by zdobyć kartę pracy, która mogła uchronić przed wywiezieniem na roboty. Tutaj duże zasługi położyli m.in. pp. Witaczkowie, zatrudniając u siebie w Stacji Jedwabniczej wielu moich kolegów i koleżanek, mój kuzyn pracował tam jako pomocnik elektryka. Ja uczęszczałam do połączonej z praktyką, zawodowej szkoły fotograficznej w Warszawie. Potem dzięki znajomościom otrzymałam pracę w zakładzie fotograficznym i kartę pracy, która uchroniła mnie przed wywiezieniem do Niemiec, kiedy w  kwietniu 1943 r. dostałam wezwanie na roboty. Pamiętam tę datę, bo to było na Wielkanoc, kiedy akurat wybuchło powstanie w Gettcie Warszawskim. Często przeprowadzano łapanki na trasie kolejki dojazdowej EKD. Zatrzymywano wagony w polu przed przystankiem i legitymowano pasażerów. Mnie też to kiedyś spotkało. Na szczęście zostałam zwolniona. W okresie Powstania łapanki jeszcze się nasiliły. Żandarmi chodzili od domu do domu aresztując zwłaszcza mężczyzn. Tak zatrzymano p. Studzińskiego i mego ojca. Wywieziono ich do obozu w Pruszkowie. Po pewnym czasie jednak udało im się stamtąd wydostać i uciec. Istniało też w naszym otoczeniu coś w rodzaju poczty pantoflowej, ostrzegającej przed łapankami. Gdy sygnalizowano łapankę w Milanówku, uciekało się do Grodziska lub Brwinowa. A jeśli zanosiło się na łapankę, była nadzieja, że ominą Milanówek. Takie ucieczki nie zawsze się udawały. Kiedyś  trafiłam akurat na łapankę w Brwinowie, matka koleżanki pomogła mi w ukryciu się przed żandarmami. Raz, chyba już w listopadzie 1944 r., uciekając do Grodziska z panią Studzińską i dwiema innymi paniami wyszłyśmy wprost na kordon żandarmów otaczających Milanówek. Tylko przytomności umysłu p. Stefanii zawdzięczałyśmy wyjście z okrążenia. Bez wahania podeszła do pierwszego z brzegu żandarma i machając jakąś kartką, stanowczym tonem powiedziała, że bardzo się spieszymy do pracy w Grodzisku i nie możemy się spóźnić. Żandarm popatrzył na nią, machnął ręką i przepuścił nas przez kordon. Najszybciej jak można było pomaszerowałyśmy do szosy na trochę miękkich nogach.

- Dużo w owym czasie było niebezpiecznych sytuacji. Wiem, że w czasie jednej  z nich zetknęła się Pani z Adamem Bułatem, który ją opisał w swoim opowiadaniu.[4] Czy pamięta Pani ten epizod?

- Owszem, pamiętam. Było to w czasie, kiedy trwało jeszcze Powstanie. Adam uciekał przed Niemcami po jakiejś akcji i wpadł do nas na ul. Prostą. Z pewnością znał mojego kuzyna, zresztą wszyscy mniej lub więcej znaliśmy się, jeśli nie osobiście, to z widzenia lub ze szkoły.  Prawdopodobnie dlatego zadzwonił do naszych drzwi. Nie pamiętam, czy wtedy byłam sama, czy ktoś jeszcze był w domu, gdy zadzwonił do drzwi. Zdyszany powiedział tylko „muszę coś schować, czy mogę". Bez namysłu odparłam: Dawaj! - sięgając po leżącą  w przedpokoju torbę na zakupy. Wrzucił do niej pistolet i granat „filipinkę" po czym wybiegł. Wrzuciłam torbę do kubła na śmieci i wyniosłam na śmietnik. Leżał tam m.in. stary zardzewiały kubeł. Był taki umówiony znak, że jeżeli stoi do góry dnem, to coś pod nim ukryto, jeśli leży przewrócony na bok, to nie ma nic. Tam ukryłam broń. Nie pamiętam dokładnie, kto ją potem odebrał. Kuzyn był wtajemniczony w sprawę więc najprawdopodobniej on ją Adamowi przekazał.

- Prosta 18, mieszkanie w domu, które wiele widziało i słyszało. Czy może w naszej rozmowie coś pominęliśmy o czym warto jeszcze wspomnieć?

- Chętnie wspomnę o jeszcze jednym wydarzeniu. W „Życiu Warszawy" z dnia 27.06.1994 r. w artykule Magdaleny Grochowskiej znalazłam wzmiankę o posiedzeniach przy ul. Prostej i o jednym z uczestników spotkań p. Zawadzkim, który jako jedyny odmówił wtedy ujawnienia. Z tekstu zrozumiałam, że aresztowano go po kilku dniach od wywiezienia „Szesnastki". Wydaje mi się, że nastąpiło to nieco później. Pamiętam, że w przełomowym okresie 1944/45 r. przebywała u nas córka p. Zawadzkiego - Teresa. Miała ropiejącą ranę na nodze i nie mogła chodzić. Pan Zawadzki prosił o udzielenie je schronienia. Opiekowała się nią moja mama. Była u nas dwa lub trzy tygodnie. Potem gdy już mogła chodzić p. Zawadzki umieścił ją gdzieś dalej. Zdaje się u rodziny poza Milanówkiem. Od p. Zawadzkiego dowiedzieliśmy się też o aresztowaniu przywódców Podziemia i o wynikach konferencji jałtańskiej. Pod koniec marca 1945 r. przyszła wiadomość o jego aresztowaniu, a później, że zginął zamęczony we Wronkach. Co się stało z jego córką, jak przetrwała te wszystkie lata, nie mam pojęcia.

Rozmawiał Andrzej Pettyn



[1] Adam Bułat „Słowo księdza".

[2] Obecnie ul. Warszawska.

[3] Obecnie budynek przy ul. Spacerowej 1. Po wojnie przez wiele lat mieściła się tu Szkoła Podstawowa nr 3.

[4] Opowiadanie to wkrótce zamieścimy na naszych stronach internetowych.

Barbara Strumiłło

Redaktor działu

Andrzej Pettyn

Imię: Andrzej
Nazwisko: Pettyn
Data ur.: 19.04.1938 r.
Miejsce ur.: Warszawa

Popularyzator wiedzy o Milanówku i zarazem animator wielu działań na rzecz miasta na niwie kulturalnej, historycznej i wydawniczej.

czytaj więcej...